*chrząka* Tak na początek parę słów wstępu...Temat stworzony specjalnie po to, żeby wkurzyć Anglusia, ale inne powody też miałam, np. niemiecką wenę twórczą. Moje "dzieło" opowiada o nieszczęśliwej miłości Iggy'ego i Francisa zakończonego pobytem w hospicjum jednego z nich oraz...No zdradzać nie będę...A, i żeby nie było, w jednej części wszystkiego nie zrobię, parę będzie. Przy tym czymś poniżej nikt się chyba nie załamie, gorzej będzie później. Życzę zrąbania psychiki jak już skończycie ^.^
Był to piękny dzień. Słońce napierdalało z góry z całą siłą, wiatr powiewał leciutko porywając piasek.Pustynną ciszę co rusz przeszywało nakurwianie z karabina Angli.Toczył się właśnie przyjacielski spór na śmierć i życie między Anglią a Francisem.
-Arthur...-Sealandia delikatnie domagał się uwagi brata. Anglik obdarzył go tylko przelotnym spojrzeniem zielonych oczu wciąż celując do Francji.
-Nie teraz...-Kolejny wystrzał przeszył martwą ciszę.- Idź sobie. Jak skończę to cię zawołam.
-Arthur...Co robisz?-Sea obserwował wielkimi oczyma brata.
-Idź sobie! Rozpraszasz mnie! - Przez chwilę Sea patrzyła w bezruchu na Anglię. Moment później w dziecięcych oczach zalśniły łzy.
-Arthur...-wyszeptał cicho Sealandia prawie płacząc-Przepraszaam!-Dzieciak rzucił się Angli na szyję.-Przepraszam, przepraszam!-krzyczał w niebogłosy.Anglia lekko wzruszony i zawstydzony poklepał braciszka po plecach.- Nie płacz...- Po pustyni rozległ się typowy, francuski śmiech. Arthur dopiero teraz dostrzegł sylwetkę Francisa na horyzoncie.Kucał on za jakąś skałą i obserwował wzruszonego Anglię przez lornetkę.Jednak Arthur nie był już wzruszony.Był totalnie wkurwiony na Francisa.Dorwał karabin i pośpiesznie napierdalał w Francję rzucając wyzwiskami. Z różnych stron posypał się grad naboi z pistoletów wycelowanych prosto w Arthura.
-Idź.Już.Sobie.-wyszeptał do Sealandi Anglik przez zaciśnięte zęby nie przestając strzelać do Francji.Sea wytarł oczy w rękaw od koszuli i odszedł. Z namiotu wyszedł cicho Kanada niosąc snajperkę.Angluś przeładował karabin.
- Zbierz ludzi.-Ton jego głosu wskazywał na wkurwienie powyżej maximum. -Niech wszyscy napierdalają w Francisa.-nienawistnym wzrokiem wpatrywał się w horyzont za którym znikał jaskrawy mundur Francji.Arthur strzelił ostatni raz i szybko odwrócił wzrok.Słyszał, jak nabój zatapiał się w czyimś ciele, usłyszał teź wkurwiony krzyk, ale nie odwrócił głowy.Nie obchodziło go, w kogo trafił.
Nagle strzelanina ustała, a Kanada odwrócił się i wolnym, niepewnym krokiem podążył do obozu.
-Kanada?-Arthur wstał blokując karabin.Chłopak zatrzymał się i zerknął na Anglika.
-Ta?-Arthur zerknął przelotem na zegarek.
-Zrób herbatę.-Kanada kiwnął głową i poszedł, zostawiając Anglię samego.Arthur spuścił głowę i usiadł pod drzewem bawiąc się karabinem.Zatapiał się w pustynnej ciszy którą przecinały pojedyńcze przekleństwa skierowane do Francisa.Ktoś przyniósł herbatę, zapewne Kanada, i nie zwlekając odszedł. Angluś znów zmienił się w gentelmena i dostojnie pił herbatę z luksusowej filiźanki. Gdy skończył rzucił porcelanowym naczyniem w krzaki i obserwował zachód słońca. Po dłuższej chwili w ciszy wyciągnął skąś jakieś mocne trunki i pił je z gwinta.Złość na Francisa powoli ustępowała kacowi.
Arthur spojrzał w niebo. Jakaś wróżka przefrunęła mu przed nosem machając z uśmiechem. Po pustyni galopował jednorożec.Słońce leniwie uśmiechało się do upitego Arthura chowając swe oblicze za horyzontem. W ciepłym, słonecznym blasku pustynnych promieni Anglika otaczało coraz to więcej wróżek, każdej towarzyszył miły uśmiech na bajkowej twarzyczce.Arthur dopił ostatni łyk alkocholu i stracił przytomność zataczając się w bok.